Nawet gdy wszystkich nas zabijecie to broni nie oddamy..


Nie rozumiem dlaczego na wszystkich dzisiejszych portalach na czołówkach wiszą newsy o strzelance w amerykańskiej szkole. Nie rozumiem dlaczego media tak ekscytują się tym wydarzeniem.
Czy to pierwsza strzelanina w amerykańskiej szkole?

Nie.

Czy amerykanie nie doświadczają strzelanin na ulicach z niewiadomego powodu?

Doświadczają.

Czy w związku z tym, że już tyle dzieci i młodzieży zginęło w szalonej rąbance – ktoś podjął kroki uniemożliwiające powtórkę dramatycznych wydarzeń.

Nie.

Więc co media chcą przekazać w związku z kolejną niepotrzebną nawalanką na kule?

Jeden z dziennikarzy na Twitterze podał statystyki: "W Chicago w 2011 rannych w przestępstwach i w wypadkach z użyciem broni zostało 700 dzieci. 66 zmarło."

Amerykanie nie pozwolą sobie odebrać prawa do wolności. Także prawa do posiadania broni. Amerykanie całym sercem są za posiadaniem broni. Nawet karabinków, które nie służą do obrony, ale do zabijania. Gdyby ktoś jednak się uparł by to prawo im odebrać, to powołają się na konstytucję.

Wolność za wszelką cenę – nawet za cenę składania ofiar z dzieci.
_____

Trudno mi współczuć ludziom, którzy tracą bliskich, a jednocześnie dają prawo do zabijania. Oczywiście ktoś powie, że tego nie można przewidzieć.

A ja powiem, że oczywiście, że można.

Jeżeli ktoś kupuje dla celów obronnych karabiny czy granaty – bardzo łatwo można przewidzieć skutki. Tym bardziej gdy nie kontroluje się komu i co się sprzedaje.

Prezenter CNN Anderson Cooper powiedział: „Nie chcemy, by historia zapamiętała mordercę, tylko jego ofiary”. Oczywiście. Po co pamiętać zabójcę, wystarczy położyć kwiaty na grobie dzieciaków i wygłosić ładne przemówienie. O tym, że nikt i nigdy Amerykanom nie odbierze wolności.

Coś w stylu, "nawet gdy zabijecie nas wszystkich to broni i tak nie oddamy" :/




Okna życia


Co zrobi kobieta, która urodziła, ale nie chce mieć dziecka?

W skrajnym przypadku wrzuci je do śmietnika, do beczki po kapuście albo do pieca. To zazwyczaj dzieje się zaraz po porodzie i najczęściej wtedy gdy kobieta jest w szoku. Media na czołówkach obwieszczają światu wiadomość z adnotacją, że państwo nawaliło. Inne media, że to wina kościoła ponieważ nie pozwala dokonywać aborcji, a jeszcze inne, że to efekt braku wychowania seksualnego w szkołach.

Z jednej strony Pro Life, która pomaga (na ile ma możliwości) w utrzymania dzieciaka z nieplanowanej ciąży – z drugiej lewicowe organizacje feministyczne, które twierdzą, że płód to nie dziecko i można go spokojnie (przynajmniej w fazie pobytu w brzuchu) do śmietnika wrzucić.

Ale jest jeszcze jedna możliwość.

Można dziecko zanieść do sióstr zakonnych i pozostawić bez obaw, że dziecku stanie się krzywda. Dzieciak do przyjazdu karetki otoczony jest opieką, a później przechodzi całą procedurę adopcyjną. Można powiedzieć, że sprawa z punktu widzenia dzieciaka zakończyła się happy endem.

Dlaczego?

Gdy trafi do nowej rodziny, praktycznie nie istnieje obawa, że za kilkanaście lat upomni się o niego matka, robiąc mu, często bez wiedzy rodziców adopcyjnych,  piekło emocjonalne. Bowiem rzadko się zdarza by w przypadku dzieci adoptowanych, rodzice biologiczni kierowali się innymi pobudkami niż zdobyciem środków finansowych czy najnormalniejszą w świecie toksyczną chęcią zamanifestowania swojej obecności.

Jak to się często kończy dla dziecka – wystarczy poczytać historie takich przypadków. Jedyne emocje jakie towarzyszą takim „rodzinnym spotkaniom” to strach, bezsilność, żal, bunt i wywrócone do góry nogami życie. Oczywiście tylko po stronie odwiedzanych. Biologiczna matka czy ojciec, którzy pojawiają się po latach, kierują się tylko chęcią zabezpieczenia swojej przyszłości.

Na miłość i myślenie o spokoju ducha dziecka nie ma miejsca.

Dlatego bardzo zdziwiła mnie argumentacja o „prawie do poznania swoich rodziców” i zarzut, że okna życia „ubezwłasnowolniają również matkę, która nie może ani śledzić losów własnego dziecka, ani zmienić decyzji w sprawie jego wychowania”.

Aż trudno zrozumieć, że można takimi argumentami się podeprzeć. Wyraźnie widać, że ten kto takie argumenty przedstawia daleki jest od kierowania się dobrem dziecka. W przypadku dzieci adoptowanych w chwili gdy mają świadomość tego co się z nimi dzieje, można by mówić o jakimś „za”. Choć nie wiem ile dzieci będzie szczęśliwych gdy dowie się, że „matka cię porzuciła”

Koszty emocjonalne dla dziecka – trudne do wyliczenia.

Ale w przypadku niemowlaków pozostawionych w oknie życia trudno naprawdę dyskutować o prawie do poznania swoich korzeni. Dzieciak chowany od maleńkiego przy adopcyjnych rodzicach, znający ich zapach, ciepło, przywiązany do nich emocjonalnie – kiedy miałby skorzystać z takiego prawa i po co?

Chyba tylko po to by móc pokazać jeszcze większe rogi w wieku dojrzewania i buntu. Trudno rodzicom powoływać się wtedy na swój autorytet rodzicielski, w sytuacji gdy buntownik odpowie „nie jesteście moimi rodzicami”. Ten kto ma za sobą burzę hormonów wie, że każdy argument jest dobry, żeby się odszczeknąć i brykać bez kontroli.

Z drugiej strony w ideologicznej wojence wytoczonej  z okazji „okna życia”  jak zwykle kościołowi (nie pozwala się skrobać) zabrakło zdrowego rozsądku. W chęci dołożenia kościołowi – temu samemu, który okna życia zainicjował – nikt nie pomyślał o matce, która dziecko zostawiła.

Może ona nie chce kontaktu ze swoim dzieckiem? Może inaczej zorganizowała swoje życie, może nie jest meliniarą tylko mamą dla gromadki innych dzieci i wcale nie potrzebuje aby ktoś nagle wchodził w jej życie, przypominając o złym epizodzie w życiorysie?

I co wtedy?

Czy ktoś pomyślał o takiej ewentualności?

Czy może tylko ważniejsze jest szarpanie się z kościołem i ględzenie bez końca o tym, że aborcja to najlepsze wyjście z trudnej sytuacji?

Oczywiście możemy zapytać same zainteresowane dzieci co byłoby dla nich lepsze: gdyby matka dokonała aborcji czy to co zrobiła: dała życie, ale i innych rodziców?

Oczywiście nie zapytamy ponieważ odpowiedź i bez tak głupich pytań znamy.


więcej:












.

Tropiciel pacyfistów


Wkurzyłam mnie informacja o żołnierzu, który postanowił walczyć z internetowymi wpisami obrażającymi polskie siły zbrojne walczące o demokrację w Afganistanie. Wpisy podobno były nieeleganckie i jawnie zniesmaczone naszą rolą w demokratyzowania kraju, który o demokrację nie prosił. Mało tego – zanim rozpoczęło się wygładzanie Afganistanu ze zmarszczek islamu – ich przywódca mówił, że wojna cofnie jego kraj do epoki kamienia.

Nic nie pomogło. Nawet to, że o ile Amerykanie popierają każdą wojnę, która przyniesie im zysk – obywatele naszej ojczyzny nie popierali polskiego udziału w szopce afgańskiej.

Dziwić się mamy, że wpisy były obojętne albo kończyły się tekstem: po cholerę tam jechaliście?

Więc żołnierz się wkurzył i wciągnął do sprawy prokuratora. Po wyłapaniu internautów kończyło się symbolicznymi karami, ale pozostaje pytanie: Czy karzemy w Polsce za pacyfizm?

Dzisiaj media obiegł news, że bohaterski żołnierz walczący z internautami prawie poległ. Otóż jakiś Zakon Sufich napisał, że utrą mu nosa. Trudno zgadnąć czy jest to Zakon Sufi działający oficjalnie w Polsce i zajmujący się medytacją czy może dzieciarnia szukała ładnej nazwy, która przestraszy żołnierza.

Tak czy inaczej sprawę potraktowano bardzo poważnie, interweniował MON, a bohater z Afganistanu powiedział w TVN, że on tylko walczy o honor polskiego żołnierza.

Powiem żołnierzowi coś co może go zdziwi, ale przy okazji pozbawi go lęków związanych z reputacją.

Wpisy anonimowych ludzi na forach internetowych nie są w stanie odebrać komukolwiek honoru. Gdyby od komentarzy na forum zależało nasze dobre imię – większość z nas już by go nie miała. To co potrafią wypisywać ludzie o innych ludziach, przekracza nawet moją wyobraźnię a jest ona dobrze rozwinięta. To co potrafią wypisywać w tle forum, jest bohaterstwem na miarę anonimowości i bezkarności, do testowania której nie odważyliby się nigdy w realu.

Ale taki jest internet i nie należy serio traktować wszystkiego co tam się wyczyta.

Ponieważ o naszym honorze nie decydują opinie innych, ale nasze czyny. Jeżeli mamy świadomość sensu i słuszności naszego postępowania to niczyja akceptacja nie będzie nam potrzebna.

I dobrze by było by tropiciel krytyków w internecie wziął sobie to do serca, a jeżeli już idzie na wojnę z internautami -to niech walczy, a nie tłumaczy się w TVN ze swoich intencji i szuka potem pomocy w MON :/


więcej --->> TokFm i Salon24













.

Aktor politycznego formatu


Dzisiaj będę złośliwa. A ponieważ raczej mi się to nie zdarza, dlatego proszę o wyrozumiałość. Powodem mojej lekkiej irytacji stała się „sprawa Opani”, która po „sprawie Stuhra” pokazała, że przyszedł czas na bunt aktorów. 

O ile Stuhr przyjął na klatę role kontrowersyjną, która prawie pozbyła go obywatelstwa polskiego - tak Opania postanowił klatą powalczyć i pokazać, że nie po to ją ma by cokolwiek na nią przyjmować.

Aktorzy zwłaszcza sławni mają wspaniałą możliwość wybierania swoich ról. Przykładem mogą być dwa ekskluzywne przykłady z aktorskiego świata i bliskie mojemu sercu: Juliette Binoche czy Meryl Streep (w kolejności alfabetycznej). Gwiazdy takiego formatu wybierają, przebierają, kręcą nosem i.. przyjmują rolę albo nie. W zasadzie nawet nie wiemy co odrzuciły ponieważ nie idą z tą informacją do mediów by poinformować o swojej decyzji.

My też mamy swoje gwiazdy. Różnych formatów. Te większego znamy z ról na deskach teatru czy z poważnych filmów. Te mniejszego formatu znamy z imprez, z pijanych rajdów po ulicach stolicy czy też z medialnych demonstracji.

Ostatnio właśnie Marian Opania pokazał nam jak ciężki jest los aktora. Jak trudny jest wybór i kalkulacja: co przyniesie mi większy rozgłos. Wybór trudny ponieważ film, który okaże się klapą jest dla aktora porażką.

Wcielić się w postać prezydenta Kaczyńskiego nie byłoby tak prosto. Wbrew naszej chęci czy niechęci do niego – zagranie roli prezydenta uwikłanego mocne relacje rodzinne może być nie do przeskoczenia dla aktora pozbawionego możliwości obdarcia się ze swoich słabości. Przecież nie jest jakąś tajemnicą, że niektóre role przerastają emocjonalnie aktorów je grających. Że często grana rola wyciąga wszystkie prywatne demony osoby wcielającej się w czyjąś postać.

Opania powiedział, że nie zagra w filmie ponieważ „ma swoje powody, polityczne. Nie jest zwolennikiem PiS ani braci Kaczyńskich”. Oczywiście Opania nie zagrałby na pewno Adolfa Hitlera, nie zagrałby Stalina czy Osamę Bin Ladena. 

Z powodów politycznych oczywiście.

Ale zagrał kiedyś rolę trzęsącego się ze strachu dziennikarza. 

Z jakiego powodu?
__________

Gdybyśmy oceniali klasę polskich aktorów i oceniali ich na przykładzie ostatniej deklaracji Opani byłby to marny widok. Aktor, który wrócił na czołówki mediów nie dzięki kreacji aktorskiej, ale dzięki deklaracji politycznej, że kogoś nie lubi. A nielubienie kogoś z polityki to dzisiaj  idealny sposób na zaistnienie – tym bardziej gdy nie lubi się Kaczyńskich.

Być albo nie być. Oto jest pytanie. 

Być kilka sekund na topie z powodu polityki czy z powodu filmu, który i tak okaże się fikcją?



więcej: 







.

Prawie niczym nie różnimy się od Europy..


Kuba Wojewódzki napisał felieton dla Newsweeka. Wypowiedział swoją opinię na temat polityki, patriotyzmu i o ile w wielu kwestiach przyznam mu rację - min. to, że do wolności nie dorośliśmy - to jednak muszę stwierdzić, że sam autor felietonu dostarcza sporo  dowodów na potwierdzenie swoich słów. Nie każdy głupieje na widok „cycatej laski” – w większości Polacy znają wartość wolności, ale jak to z większością bywa – milczą, dając w ten sposób przyzwolenie na wrzaski wszelkiej maści ekstremistom z prawej i lewej.

Jednak zastanowiło mnie jedno zdanie, które padło w tekście. Mianowicie zdanie, które kiedyś powtarzał Jarosław Kaczyński. Zdanie, które wżerało się nam w mózgi i pewnie, którego wszyscy już mieliśmy dość. Zdanie, które musiało zapaść w pamięci i które adoptowało się jak wirus do obecnych warunków.

Kiedyś prezes Kaczyński powtarzał jak mantrę „Wszyscy się z nas śmieją”– była to dość bezradna reakcja na przegrane wybory, która nie dość, że kwestionowała demokratyczną decyzję rodaków to jeszcze była jak toksyczny jad wpuszczany do organizmu tylko po to, by wyssać z niego chęci do życia.

Każdy leniuch, który chce poprawić sobie samopoczucie właśnie poprzez umniejszanie innych będzie celebrował swój leniwy poziom.

Ale nie oczekiwałabym podobnych słów od człowieka, któremu inteligencji nie brakuje, chociaż czasami brakuje taktu. Człowieka, który jest obyty, obrzydliwie bogaty i który zna świat na tyle, by móc obiektywnie wypowiadać kwestie związane z opinią jaka krąży na nasz temat. 

Na temat Polaków.

„Staliśmy się dla Europejczyków specyficznym, odrębnym gatunkiem człowieka”. Podobno przyjaciele Kuby, którzy pracują w Parlamencie Europejskim wykrzywiają się gdy słyszą hasło z Polską w tle. Nie zapytam jaka jest jakość przyjaciół, którzy krzywią się przy Polaku na dźwięk słowa „Polska”..

Każdy ma takich przyjaciół na jakich go stać.

Ale są  w naszym kraju ludzie, którzy próbują usilnie nam wmówić, że cała Europa nie robi nic tylko wczytuje się w polską prasę w oczekiwaniu na coś czego nie zobaczy na swoich ulicach: 

1.Oczywiście tylko w Polsce ekstrema z prawej leje się z ekstremą z lewej. Żaden kraj w Europie tego nie doświadcza.

2.Oczywiście tylko w Polsce ludzie są przeciwni związkom partnerskim, aborcji. Europa nie zna przypadków by obywatele sprzeciwiali liberalizacji obyczajności.

Ile w tym zwykłej demagogii?

Ekstrema w Europie tak się leje, że nasza musiałaby się jeszcze sporo nauczyć. Namiastkę dali anarchiści z Niemiec rok temu. A gdyby popatrzeć jak leją się w Hiszpanii czy Francji to ho ho.. Różnica polega tylko na tym, że żadna strona nie robi z siebie dupy i ofiary, że została zaatakowana. Tam gdy ludzie idą na ulice to pokazują, że mają jaja, a nie portki pełne strachu.

Społeczności europejskie nie są aż tak oświecone by akceptować związki partnerskie, ale szanują (przynajmniej starają się) szanować prawo, które narzuca im rząd. To wcale jednak nie oznacza, że geje i gejowate czują się komfortowo. Mentalność ludzka ma swoje drogi istnienia – ustawodawstwo swoje. Jak bardzo nie podobają się z góry narzucane regulacje prawne pokazały ostatnie manifestacje w Paryżu, które zamknęły się w granicach 70 tysięcy manifestantów (wersja policji) i ponad 100 tys. (wersja organizatorów, ale oni zawsze podają więcej).

Jednak nijak to się ma do informacji portalu gazeta.pl która napisała, że wyszło na ulice tylko  kilka tysięcy. Ale prawdziwe dane gryzłyby się z ideą Europy Nowoczesnej, na którą tak powołuje się polska lewica.

Kuba napisał także, że „kiedyś cała Europa gotowa była wieszać sztandar Solidarności jako flagę wolności, nadziei i triumfu”. Nie rozumiem dlaczego zdanie to przybrało formę czasu przeszłego.

Nie jestem tak mądra jak Kuba, nie mam przyjaciół w PE. Ale mam troszkę znajomych to tu to tam w Europie. Zwykli, normalni ludzie, których spotykam w czasie swoich wędrówek. I nigdy jeszcze nie spotkałam się z niechęcią ani jakimikolwiek oznakami wykrzywienia twarzy na wiadomość, że jestem z Polski.

Mało tego, ile razy próbowałam porozumieć się po angielsku czy niemiecku napotykałam na barierę złych emocji. Raz gdy zgubiłam się w Paryżu, angielski spowodował tylko tyle, że każdy z uśmiechem na twarzy pokazywał mi inny kierunek. Drugi raz gdy w jakiejś katedrze czaiłam się z aparatem koło ołtarza, a nie wolno było, czego nie chciałam zauważyć.

I z obu tych sytuacji wyciągnęła mnie „Solidarność” i Wałęsa.

W Paryżu, gdy zatoczyłam kolejne koło i zaczęłam robić w portki ze strachu - by rozładować emocje siarczyście po polsku zaklęłam. I nagle wyłonił się człowiek, który zapytał czy jestem z Polski, a gdy potwierdziłam wypowiedział trzy magiczne słowa  - właśnie Solidarite, Pologne  i Walesa. Zaprowadził mnie do hotelu całą drogę coś klarując podekscytowany, a czego kompletnie nie rozumiałam.

I drugi przypadek kilka tygodni temu, gdy dopadł mnie strażnik katedry i nakazał skasować na miejscu zdjęcia. Nie pomogły tłumaczenia, prośby.. im bardziej błagałam tym bardziej się chmurzył. Wreszcie powiedziałam, że jestem z Polski. Tak pięknego uzębienia jakie ukazało się moim oczom nie widziałam jeszcze. Powiedział, że oni też walczą o niepodległość (Katalonia) i wiedzą, że wygrają skoro my wyrwaliśmy się z komunizmu.

Po czym poszedł znęcać się nad inną turystką. 

Dlaczego o tym napisałam? 

By powiedzieć wam, że nie ma kraju idealnego. W Europie się leją z powodu gejów, islamu, kryzysu, nacjonalizmów.. takie są uroki demokracji. Policja jest od tego by to tonować pałką, a czasami tylko perswazją. Polska nie jest ani wyjątkiem na tym tle ani jakimś szczególnym przypadkiem. 

Różnicą jest tylko poziom polityków i mediów.

Polityka polska jest wulgarna dzięki politykom i nie muszę przypominać dzięki którym. Codziennie słyszymy określenia uwłaczające godności człowieka, a które przykrywa się istotą oczytania i intelektu. A media zajmują się przede wszystkim lansowaniem partii a nie przekazywaniem faktów. Domniemywaniem i kreowaniem afer a nie sprawozdaniami co tak naprawdę się dzieje. 

I to jest jedyna różnica między nami a Europejczykami. 


więcej: 







.

Bo w każdym z nas jest cham..



Było tak. Redaktor Lis zaprosił do studia trochę prawicy, sztukę z lewicy i sztukę ze środka. Wszyscy spodziewali się pewnie, że prawa strona studia będzie mocna w słowach, a lewa ukaże swoją kulturalną twarz, ani przez moment nie skażoną zmarszczką nietolerancji czy pogardy dla inności.

Ale od poniedziałku czy może od niedzieli świat wydaje się być troszkę innym. Tym bardziej dla lewej strony, która dzięki swojej najgłośniejszej części, chyba podłożyła się opinii publicznej jak nigdy dotąd. A dzieła ukończenia dokonała Kazimiera Szczuka wpadając w studio w typowo damską furię.

Dlaczego o tym piszę?

Nie dlatego żeby się znęcać nad Kazimierą. Ona sama chyba wie, że więcej w niej zwykłej baby niż lansowanej gwiazdy intelektu. 

Ten wstęp jest tylko po to by pokazać, że niezależnie od tego na kogo się kreujemy i tak wcześniej czy później wyjdzie z nas zwykła ludzka postać, której nieobcy jest także gniew ubrany w prymitywne słowa.

A do czego chcę nawiązać? 

Może wam się to wydawać dziwne, ale w ten sposób chcę nawiązać do reakcji na film „Pokłosie”. Zaznaczam, że filmu nie oglądałam. Zaznaczam, że to co w nim wiem opieram tylko na newsach, zdjęciach, które ukazały się w mediach a także na dostępnych trailerach.  Zaznaczam, że nie mam najmniejszej nawet ochoty bawić się w krytyka filmowego. Zaznaczam, że filmu i tak nie obejrzę - z  prostego powodu: nie oglądam thrillerów. A film ten nim jest.

Więc o co chodzi?

Nawiązanie do wojny, a już nawet najmniejsze otarcie się o problematykę relacji Polaków i Żydów w czasie wojny, wywołuje ogólnopolską mobilizację. Obywatele wykarmieni na bajkach o męczeństwie historycznym, ze strachem przyjmują do wiadomości, że w czasach gdy każdy następny dzień był niewiadomą ludzie dokonywali bardzo prostych wyborów; albo ja albo on. Albo on mnie wyda albo ja jego.

Oczywiście nie wszyscy. Ale świat tak jest skonstruowany, że składa się ze ludzi zwykłych, których jest cała masa i z wyjątkowych, których jak sama nazwa wskazuje, jest niewielu. A w sytuacjach ekstremalnych górę bierze zwykłość. Także wtedy gdy ofiara chce się odegrać na innych ofiarach za to, że sama była ofiarą. Takie rzeczy mają zazwyczaj miejsce wtedy gdy oprawca już uciekł a wyzwoliciel jeszcze nie nadszedł. I pozostaje nisza, nazywana bezprawiem, pokazująca do czego człowiek jest zdolny gdy nie ma nad sobą żadnej kontroli, a wyznacznikiem zachowania jest tłum.

Maciej Stuhr zebrał troszkę batów z prawej strony za to, że zagrał głównego bohatera, dowiedział się, że jest Żydem, powiedział nam, że niektórzy chcieli zostać statystami w filmie pod warunkiem, że nie dostaną roli Żyda.

Oczywiście po drugiej stronie pojawili się obrońcy Macieja, którzy klarowali mu na forach, że oto polski katolik w całej krasie biczuje Macieja, że tchórze, że niby krzyżem leżą a tacy antysemici. A nie jak światła i tolerancyjna lewa strona, która nigdy nie splamiłaby się obrażeniem kogokolwiek z powodu rasy, płci, wyznania i takie tam jeszcze.

Typowa polska wojenka z powodu filmu. Gdyby ktoś nie wierzył to, dorzucę do rachunku ściągnięcie filmu z kin w Ostrołęce i co najważniejsze zrobienie z tego sprawy politycznej przez oburzonych z lewej strony.

W całej tej sprawie nie bulwersuje to, że film zahacza (podobno w dość przejaskrawiony sposób) o polskie słabości i nierozliczone rachunki wyrządzonych krzywd. Bulwersujące jest to, że film jest powodem by obrzucać błotem współczesnych Polaków, którzy niewiele wspólnego z tamtymi czasami mają.

Chyba nie ma kraju w Europie, który dokonałby więcej mordów niż Niemcy. Ale mimo ich ciągłego rozliczania się z przeszłością nie powstają filmy, które pokazywałyby Niemca z czasów wojny jako pijanego brudasa zabijającego niemieckiego Żyda. Na niemieckich wioskach też się działo, tam też baury wykorzystywały i swoich i obcych, zmuszając do ciężkiej pracy od rana do nocy tylko za garnek zupy. A czasami pod koniec dnia zabijali gdy robotnik stawał się już nieprzydatny.

Czy nawet gdyby ktoś nakręcił film o horrorach w niemieckich gospodarach w czasie wojny, to jakikolwiek polityk wykorzystałby to do obrzucenia Niemców mieszkających na wsiach błotem? Czy jakakolwiek partia w Bundestagu wykorzystałaby to do tego by pokazać hipokryzję Niemca patrioty?

Nie. Ponieważ – w przeciwieństwie do Polski - polityk w kraju, w którym rządzi przyzwoitość nie odważy się obrazić obywatela za to, że wyznaje on poglądy partii opozycyjnej. A niestety w Polsce już prawie wryło się w literaturę polityczną, że jak wioska to prawicowy tępy cham, a jak miasto to inteligentna, znająca języki i wykształcona lewica.

Potem ta inteligencja wychodzi jak słoma: redaktor qrwujacy do kamery, reklamujący życie w trzeźwości pijany jak bela aktor, oświecona feministka wyzywająca dyskutanta w studio czy zwracający się do mnie per „po-pisowskie bydło czytające Wyborczą” obrońca Antify.

I uwierzcie mi, że poza możliwością wyzywania się przez lewaków i prawaków i głośnego poprawiania sobie samopoczucia, ten film nic nie wniesie do naszego życia. I nie rozliczy nas z przeszłości. Będzie tylko kolejnym kamyczkiem w wojnie polsko-polskiej.

W końcu to thriller. Polski thriller.  



 więcej
↓↓↓

   Salon24  


 TokFm

     Newsweek






.

Jak kapłanka w czasach Jezusa


W pogoni za newsami weszłam wczoraj popołudniu na TokFm, a tam centralnie wisiał tekst "adwokata diabła". Skrót jaki napisała redakcja dot. artykułu trochę mnie zaskoczył, ale uznałam, że skoro jest napisane to co jest, to widocznie tak musi być. Jednak po dłuższej chwili zaczęły targać mną wątpliwości, ponieważ jedno zdanie było tak dziwnie skonstruowane i niosło tak dziwny przekaz, że postanowiłam osobiście zapoznać się z całym artykułem i pofatygować na stronę (o zgrozo!) feministka.org.


Różnie można to zdanie interpretować, ale nie czepiając się szczegółów na pewno chodziło o kobiety, które w czasach Jezusa pełniły funkcje kapłanek. Czasy te, tak na oko, zamykają się w okresie dominacji Cesarstwa Rzymskiego. Można też skupić się tylko na ówczesnych regułach panującego w ojczyźnie Jezusa judaizmu, ale ta religia raczej nie widziała kobiet w jakiejkolwiek roli oprócz zapalania świec szabasowych czy odmówienia błogosławieństwa przed posiłkiem. Więc trudno mi uwierzyć, że o takim kieracie jakakolwiek kobieta mogłaby marzyć.

Nawet siostry chętne do robienia kariery. Mają to na co dzień.

Oczywiście Jezus był w tym zamkniętym świecie żydowskich kobiet wyjątkiem. Rozmawiał z nimi publicznie, traktował je na równi z mężczyznami co niejednokrotnie irytowało jego przyjaciół, nie ignorował kobiet uznanych za prawo jako grzeszne, głośno mówił o potrzebie równości w ramach instytucji małżeństwa.

Ale to był Jezus. Szalony romantyk-pacyfista, zbyt nowoczesny jak na panującą tradycję i zbyt kochany przez lud by pokochała go władza. Jednak w jego życiu raczej nie ma żadnego znaku, że chciałby zmieniać porządek jaki panował w zorganizowanej i praktycznie niereformowalnej organizacji religii judaistycznej. 

Dlatego skupię się na Cesarstwie i kapłankach, ponieważ tylko te czasy mogą odnosić się do słów o powrocie zwyczajów jak za czasów Jezusa. Choć i tutaj dyskutowałabym nad dobrymi intencjami osób, które takie marzenia lansują.

Możemy śnić romantyczne wizje na temat mądrych kapłanek pilnujących ognia czy stojących na straży przy boku boga płodności, miłości czy jakiegoś innego. Bogów w Rzymie było pod dostatkiem więc i świątyń nie brakowało, nie brakowało także powabnych kapłanek, których zadaniem było pooddawać się przyjezdnym celem poprawy urodzaju okolicy czy poprawieniu własnej płodności. Oczywiście nie oszukujmy się – to był biznes. Szczęśliwiec płacił i miał niewiastę. Niewiasta była szczęśliwa  bo dostąpiła zaszczytu odnowienia mocy płodnej w okolicy w służbie bogini. A bogini z powodu kasy.

Oczywiście były też takie kapłanki, które ani tyci tyci z tych spraw. One przez trzydzieści lat kapłaństwa pilnowały cnoty (pod okiem bogini, a jakże) a potem wybierały sobie męża i było po waletach. Kierat, dzieci, pranie, sprzątanie, gotowanie.

I co teraz  z propozycją dla myślących o zrobieniu kariery w kościele  zrobimy?

Proponuję zastanowić się tylko ponieważ nie będziemy darły szat czy rwały włosów z głowy tylko dlatego, że kolejna feministka próbuje zorganizować życie już nie tyle kobietom-cywilkom, ale siostrom w służbie bożej - życząc księżom by dopuścili je do wysokich funkcji w kościele.
__________

Zastanawia mnie ta troska o kobiety już na każdej przestrzeni kobiecego życia. To przekonywanie ich, że muszą chcieć innego życia niż prowadzą bo przecież niemożliwe żeby takiego chciały. Że wpycha im się na siłę marihuanę do jednej ręki i wibrator do drugiej przekonując, że to powinna trzymać oświecona i mądra kobieta. A nie pieluchę czy garnek. Że mówi im się iż nie ma problemu ze skrobankami bo nowoczesna kobieta się po prostu skrobnie i po ptakach, a nieoświecona będzie roztrząsać czy to co skrobnęła było czy nie było człowiekiem.

I w gruncie rzeczy w tej akcji uświadamiania wszystko prowadzi do tego, że kobieta ma być łatwa. 

Dla faceta. 

Nowoczesna nie bawi się w ceregiele o konieczności noszenia cnoty do ślubu tylko idzie do łóżka i najwyżej się wyskrobie gdy coś nie tak pójdzie. Nowoczesna nawet nie stęknie, że nie chce iść do łóżka - bo przecież jest nowoczesna i seks zawsze smakuje - a głowa boli tylko ciemne katoliczki. Nowoczesna wskoczy w burdelowe ciuszki bo to kocha, a nie dlatego, że jej partnera to kręci.

A jeżeli już jest tak nowoczesna, że faceta nie potrzebuje tylko coś bliższego skórze, to zajada się ciastkami upieczonymi na kształt kokoty i nieważne, że kokota może niektórym smakuje, ale niekoniecznie na talerzu. Ale w końcu jest nowoczesna i całemu światu pokaże, że z radością zjada ciastka kokoty, ciastka peniski i sika do rynienki bo kucnąć nie ma ochoty.

Rozpędziłam się?

Ok, to na koniec pytanie. Drogie kandydatki na wielebne: nie odbierając wam prawa do robienia kariery w stanie duchownym - czy jesteście pewne, że chciałybyście robić taką karierę jaką robiły nowoczesne kapłanki w świątyniach za czasów Jezusa?


"Trzeba coś z tym zrobić.." to jak? Jajko czy plemnik?


Niedawno pisałam o braku wyczucia ze strony naszych polityków i naszych rodaków . Teraz przyszedł czas by napisać o braku taktu i wyczucia ze strony urzędników państwowych co wywołało jak zwykle oburzenie wśród polityków i rodaków, którzy taktem także nie grzeszą.

Oto kilka dni temu policjanci wpadli do mieszkania kobiety - taktownie o dziesiątej wieczorem - i zwinęli matkę za dwa tysiące długu a dzieci odesłali do pogotowia opiekuńczego. Jak zwykle wybuchła afera, media wzięły premiera Tuska pod pręgierz, a politycy zapytali „jak tam Pruszków i Amber Gold”. I oczywiście wszyscy zapowiedzieli, że rozliczą tego drania o wilczych oczach z działalności policji.

Premier oczywiście poszedł w to jak w dym chociaż kompletnie nie rozumiem dlaczego. Doczekamy czasów gdy faktycznie każdy będzie mógł zażądać konferencji szefa rządu z powodu szczekających za głośno psów czy psiej kupy leżącej centralnie na chodniku. I zadaję sobie pytanie czy premier nie zdaje sobie sprawy z tego, że zaczyna w ten sposób robić komedię ze swojego urzędu?

Przypadek p.Joanny nie jest przecież jakimś wyjątkowym. Codziennie policjanci gdzieś nadużywają swoich kompetencji, codziennie panie z Sanepidu dokonują „gruntownych kontroli” w barach czy restauracjach dając do zrozumienia, że brud i tak znajdą a rezolutny obywatel powinien skumać co zrobić. Codziennie panie z fiskusa wzywają podatników do siebie i pytają z czego podatnicy żyją albo kontrolują ich firmy.. dłużej albo krócej w zależności od tego co chcą znaleźć. Wszystko to w ramach narzędzi prawnych, którymi urzędnicy dysponują.

Przecież prawo wręcz nakazuje skontrolować podatnika, nakazuje sprawdzić czy bar jest czysty i sterylny tym bardziej gdy drzwi wychodzą na ulicę. Prawo nakazuje policjantom by doprowadzili oskarżonego do wyznaczonej placówki.

A że o dziesiątej w nocy? Każdy przecież wie, że dzieci o tej porze nie śpią tylko oglądają horrory. Więc dziękujmy policjantom, że nie przyszli po matkę o piątej rano..

W całym tym syfie widać naszą hipokryzję. My też jako obywatele korzystamy z przysługującego nam prawa do swobody wypowiedzi. Jak to wygląda w rzeczywistości widzimy codziennie na forach internetowych, w telewizji, słyszymy z ust miłych naszemu sercu polityków.

Oburzamy się?

To zależy czy plunie poseł lewicy na krzyż czy prawicy na posła lewicy. W zależności gdzie stoimy żądamy albo wolności słowa albo krwi. I mówimy, że prawo nam na to pozwala albo.. zróbmy coś z tym prawem.

A właśnie.

Wczoraj w programie „7 dzień tygodnia” politycy dyskutowali o braku wyczucia urzędniczego w korzystaniu z możliwości jakie daje prawo. Dyskutowali ci, których partie na co dzień łamią standardy dobrego wychowania, a czego nie zabrania prawo.

Wszyscy doszli do wniosku, że „trzeba coś z tym zrobić”..

Trzeba?

Kto miałby to zrobić skoro ci, którzy mogą, biją się chętniej o definicje uczuć albo o to co jest ważniejsze: jajko czy plemnik?


Więcej na TokFm  i  Salon24

 





.

Uczucia


Wiem, wiem, dzisiaj będą dominować polskie opowieści o tym co zafundował nam jakiś rosyjski bloger (przynajmniej oficjalnie on a nie służby, które to inspirowały).  I choć temat opublikowanych zdjęć w mediach także dotyczy uczuć innych osób - ja zajmę się - może bardziej błahą dla jednych, a może ważniejszą dla innych - kwestią urażania czyichkolwiek uczuć w sztuce.

Niedawno rozgorzała dyskusja o uczuciach religijnych, które zostały wystawione na próbę z okazji darcia Biblii przez jakiegoś gościa na koncercie (sztuka) i gościówę wieszającą jajka na krzyżu (także sztuka). Ponieważ w temacie krzyża każda forma ubliżenia ma w naszym kraju przyzwolenie ze strony ludzi oświeconych więc gdy krzyż otacza jeszcze mgiełka sztuki pojawiają się mocne skądinąd pytajniki o definicje uczuć religijnych.

Okazuje się, że około 10% społeczeństwa wraz z etykami nie ma pojęcia jak można urazić uczucia osób wierzących.

Ponieważ Bóg istnieje i mimo, że nie jest rychliwy to zawsze sprawiedliwy - przedwczoraj pojawiła się w mediach informacja o artyście, który nazywa się Hirst, i który zatłukł 9 tysięcy motyli by zrobić sobie ekspozycję „In and Out of Love” w londyńskim Tate Modern.

Nazywa to sztuką.

Motyle mogły sobie latać do woli wśród gapiów, których było niemało, zdychać w blasku fleszy lub - o ile miały pecha - zamienić się w pył gdy przysiadły na wypasionym garniturze jakiegoś zwiedzającego. Gdy dopełniły swojego artystycznego życia po zwłoki natychmiast przychodzili sprzątacze ze zmiotką. By było estetycznie i czysto.

Sztuka bez granic. Tym bardziej wiekowych ponieważ wystawę uświetniły także dzieci.


Kilka dobrych dni wcześniej w Rotterdamie, w muzeum dla dzieciaków, swoje eksponaty pokazała inna artystka znana z tego, że zabiła własnego kota by zrobić z niego torebkę. Tym razem postanowiła upiększyć ślimaki by pokazać, że muszlak ma osobowość ponieważ wierci się niespokojnie dźwigając na sobie oprócz domu także masę koralików. Artystka uważa, że dzięki niej ślimaki mają się lepiej ponieważ różnią się między sobą.. koralikami.

Można się przecież tak cudnie różnić.


Wiadomość o wystawach dwójki artystów wywołała oburzenie - także moje ponieważ daleka jestem od sztuki znęcania się nad innymi istotami. Jednak oburzenie miało swój upust także w tej samej grupie ludzi, która jeszcze niedawno broniła prawa artystów do nieograniczonej ekspresji w sztuce. Ba! ci sami ludzie głośno protestowali wtedy przeciw ograniczaniu wolności wypowiedzi artystycznej, przekonywali, że do tego rodzaju sztuki potrzeba wielkiego intelektu u odbiorcy, zmysłu inteligencji, wrażliwości artystycznej, która – jak widać - nie jest dana każdemu.

I jak się sztuka nie podoba to się sztuki nie ogląda. I dziób na kłódkę.

Ale dzięki Bogu przedwczoraj okazało się, że nagle wszyscy wiedzą co to znaczy urazić czyjeś uczucia czy zniesmaczyć swoją twórczością. Że nikt nie potrzebuje do tego ani wykładni prawnej ani paragrafów w kodeksie karnym. Jedyne co potrzebuje to kasę na dobrego adwokata, który takiego artystę dotkliwie by ukarał.

Przedwczoraj poczuliśmy empatię do bezbronnego obiektu czyichś uczuć. Poczuliśmy solidarność ze zwierzakami, które kochamy. Z przerobionym kotem, który być może był dalekim krewnym naszego lenia kanapowego. Z motylami, które kojarzą nam się z dzieciństwem i beztroskim życiem. Ze ślimakami, które wyżerały naszej babci sałatę na grządkach.

I mimo tego, że nie jesteśmy w stanie dokładnie opisać to co czujemy – to wiemy, że ktoś swoją twórczością chce przede wszystkim urazić nasze poczucie estetyki. I mimo tego, że ma miliony argumentów na poparcie celowości swoich działań artystycznych nie zgadzamy się na takie obdzieranie nas z wrażliwości.

Myślę, że dzięki Hirstowi i Tinkebell kilka procent Polaków zrozumiało wreszcie, że są granice taktu i estetyki, poza którymi nie ma już sztuki, a jest tylko obraza naszego człowieczeństwa.


Dyskusja:   TokFm.    






.



.

Cmentarne puzzle


Katastrofy są różne. Lotnicze, morskie, na lądzie.

I o ile z tymi na lądzie nie ma problemu z identyfikacją czy odzyskaniem ciał, tak te – wymienione jako pierwsze – już problemy przysparzają. To co pochłonął ocean czy morze jest praktycznie nie do odzyskania. To co rozbiło się o ziemię daje namiastkę odzyskania przynajmniej części lub inaczej – fragmentów tego czym był kiedyś człowiek.

Ludzie to wiedzą dlatego po oceanach pływają wianki. Symbolicznie bo przecież bardziej prawdopodobne jest, że ofiary katastrofy zostały pożarte przez rekiny niż to, że leżą gdzieś na dnie w oczekiwaniu na znalezienie.

Czasami samolot rozbija się w górach w niedostępnych miejscach i po części szczątki ludzi są także nie do odzyskania.

Ale mimo wszystko organizujemy pogrzeby. Chociażby symboliczne. To jest uroczystość dla nas by pożegnać się ponieważ nie mieliśmy pojęcia, że ostatnie spotkanie było pożegnaniem. I mimo tego, że nasz bliski jest gdzieś bardzo daleko przychodzimy do miejsca, w którym symbolicznie spędzimy z nim czas.

Ludzie także rozrzucają prochy zmarłych i już w ogóle nie wiadomo gdzie bliski nawet symbolicznie jest. Ponieważ w pogrzebie chodzi tylko o nas. Zmarły poszedł już dawno swoją drogą.

Tak jest na świecie.

A jak w Polsce?

Zakopuje się i wykopuje w poszukiwaniu fragmentu ciała, które nie wiadomo gdzie jest. Dwa lata po katastrofie gdy możemy sobie tylko wyobrazić co znajduje się w trumnie (tym bardziej metalowej) rozpoczyna się ustalanie czy w trumnie leży ten kto powinien leżeć.

Jesteśmy świeżo po ekshumacji kolejnych zwłok, ponieważ syn ofiary powiedział, że jakaś obca osoba „była pochowana w NASZYM grobie”. Oczywiście NASZ grób nie jest dla OBCYCH nawet jeżeli trudno ustalić co jest NASZE a co OBCE.

Doczekamy sytuacji gdy rodziny zaczną szarpać między sobą ludzkie kości i licytować, która w jakiej trumnie powinna leżeć. Może powinni zrobić z tego puzzle? Do końca życia będą je układać..

Słyszałam, że padła propozycja by postawić pomnik ofiar katastrofy przy Pałacu Prezydenckim.

Zapytam po co?

Czy po to by kłócić się o kolejność nazwisk na tablicy? A może o kolejność składania kwiatów i palenia zniczy? A może po to by innych bliskich przychodzących pod pomni nazwać zdrajcami? 

A może po to by porzucać w pomnik słoikami z fekaliami?



Dyskusja 









.

Sushi


Co było tak sensacyjnego w wywiadzie z Michałem Figurskim? To, że musi oszczędzać? To, że nie zje sushi? A może to, że zaczyna patrzeć na swoje samochody jak na towar, który musi spieniężyć?

Co takiego sensacyjnego tam znaleźliście by robić z tego sprawę do obśmiania? Toż to samo życie i każdy kto raz posmakował bezrobocia wie o czym teraz piszę i o czym mówił obśmiewany.

Mogę zrozumieć, że przeciętny śmiertelnik będzie zacierał ręce z powodu bezrobocia Figurskiego. Przeciętny śmiertelnik gdy zostaje bez źródeł utrzymania zastanawia się skąd wziąć na chleb i która poszemrana firma pożyczy mu pieniądze na rachunki. I cieszy się gdy celebrycie podwinie się nóżka. 

Przynajmniej ma poczucie sprawiedliwości społecznej
.
Ale najbardziej smutne w całej nagonce na Figurskiego było to, że rzucili się na niego ludzie z branży. Ci sami, którzy także zarabiają niemałe pieniądze, i którzy pozwalają sobie na rzeczy, o których zwykły śmiertelnik może tylko pomarzyć. I którzy może jeszcze nie posmakowali ceny jaką jest wyrzucenie z roboty pod naciskiem opinii publicznej.

Nie jecie sushi, nie jeździcie drogimi samochodami, nie macie wartościowych rzeczy w domu? Co zrobicie gdy skończy się passa? Dalej będziecie jeść  sushi zamiast zapłacić rachunki? Nie zrezygnujecie z rzeczy, które fajnie, że są, ale niekoniecznie jeszcze muszą być? Będziecie tankować do pełna czy podzielicie przewidziana kasę pomiędzy inne wydatki?

Kolega Figurskiego nie ma takich problemów – choć Bóg jeden wie dlaczego. On pracy nie stracił, nie musi liczyć ile kosztuje paliwo, ani rozstawać się ze swoim porsche czy diabeł wie czym jeździ. Może dalej pajacować i udawać gwiazdę mediów.

Z niego nie będziecie się śmiać nawet wtedy gdy udzieli podobnego wywiadu. Bo on od Was. Udzielił poparcia jedynie słusznej oświeconej partii. I nawet gdy palnął głupotę gorszą niż Figurski to tak jakoś ciszej się w sieci zrobiło po lewej stronie. Tak jakoś przeszły „klęczące Ukrainki” boczkiem wśród feministek, wśród etyczek, wśród walczących o honor kobiet lewicowych bojowników.






.

Lans


Kto zwariował?

Myślicie, że JKM pisząc na prywatnym blogu o kategoriach doboru zawodników do konkurencji sportowych?

Nie. On jest znany ze swoich kontrowersyjnych wypowiedzi. Nie pierwszy raz i nie ostatni powiedział coś co może zezłościć, ale nie musi koniecznie wkurzyć ponieważ równie dobrze moglibyśmy złościć się za wyzwiska pijaczka spod budki z piwem.

Temat powinien być w tym momencie zakończony. Nie wydawało mi się za ważne komentowanie ani wdawanie w dyskusje o tym jak brzydko się wypowiedział niedoceniony kandydat na prezydenta. Gdybyśmy reagowali na każdą niepoważną wypowiedź ten kraj ociekałby błotem. A i bez JKM mamy go sporo.

Myślałam, że do powrotu naszej kadry olimpijskiej sprawa umrze i nie rozniesie się jak smród po salonie. W zasadzie nikt już nie podejmował tematu. Dzień minął spokojnie. Aż do wieczora gdy nagle w telewizji publicznej, w programie Lisa pojawił się JKM.

Mogliśmy zgadnąć co będzie się działo. Mogliśmy bez oglądania domyślać się, że jeden będzie bronił tego co napisał a drudzy będą bronić tych, o których napisano. Żadną niespodzianką nie było ani obrzucanie się słownictwem daleko odbiegającym od przyzwoitego ani to, że jakaś kobieta reagowała jak histeryczka.

Żenada?

Nie to było żenujące ponieważ jeżeli zaprasza się polityka z najniższej półki to ma się także dyskusję na poziomie tej półki.

Najbardziej żenujący był cel programu, który zasmrodził przestrzeń publiczną bardziej niż niepotrzebny wpis na prywatnym blogu. Ten cel wypełzł jak zmora z ciemnego kąta i wywołał u mnie odruch wymiotny.

W tle - pomiędzy jakimś nieudanym politykiem i histeryczką - brylował  jak zawsze fajny redaktor, który się dziwił - że jak to tak? Który się obruszał – że jak to tak? Który się nawet uniósł – że jak to tak? A nawet powiedział, że Polska jest fajna i takie strasznie brzydkie rzeczy w tej fajnej Polsce nie przejdą.

Ach jak on się bulwersował, jak irytował, jak głowę odwracał gdy padły określenia „debil” i tym podobne. Jaki był zły, że jak to tak? W jego programie - u tak fajnego redaktora - takie rzeczy ktoś wygaduje..

Nie wiedziały gały co brały do studia? Lansik się chciało robić i znowu uchodzić za jedynego walczącego o fajną Polskę?

A co wyszło?

Wielkie gówno i to na koszt podatników. Widzowie zapłacili za ten niesmaczny cyrk po dziesięć zeta za miesiąc. Zapłacili by na końcu dowiedzieć się o tym, że minister Mucha kubeczki rozdawała sportowcom i że jak to tak? Jeszcze jajek niespodzianek brakowało..

Że Tusk jest zły bo TVP nie transmitowała paraolimpiady a sam powiedział, że bardziej popularne są olimpiady niż paraolimpiady. I pani histeryczka prawie krzyczała przypominając te słowa – oburzona, że jak to tak? Premier takie rzeczy gada, a oni wszyscy tacy fajni są  i o tą fajną Polskę walczą.. nawet z Tuskiem powalczą.

Nawet zahaczyła o oddawanie organów po śmierci i szpiku kostnego bez śmierci. Po czym kazała zamknąć dziób gościowi programu.

Nie wiem dlaczego zaproszenie do studia przyjął Krzysztof Cegielski. Czy nie miał świadomości tego co będzie – czy może liczył na to, że będzie rozmowa a nie show odstawiony dla widzów.. Trudno zgadnąć. Skończyło się na tym, że musiał wysłuchiwać przekrzykiwania się dwóch pajaców i jednej pajacki.

Po obejrzeniu programu Lisa w jednym się zgadzam z Januszem Korwinem Mikke. Z tym, że niepełnosprawni są wykorzystywani by robić na nich interes.

Wczorajszy program był tego dowodem.

Na koniec polecam wideo. To ostatnie kilka minut z zakończenia paraolimpiady, które uświetnił Coldplay a na banerach migały fragmenty z najdramatyczniejszych scen ze sportowych zmagań zawodników w czasie igrzysk. To wideo pokazuje, że szacunek dla inności nie polega na krzyczeniu o tym jak bardzo się oburzamy, ale na tym jak normalnie podchodzimy do tego, że inność jest  wśród nas.

Gdyby rozumiał to redaktor programu nie zaprosiłby JKM do studia ani nie dopuścił do tak żenującego spektaklu. Ale liczy się oglądalność więc show musi być.





Dyskusja:


Salon24







.

Jego żart i cudze rogi



Z okazji potwierdzenia informacji o tym, że Kuba Wojewódzki dostał w Esce nowy program, ale już bez swojego kolegi, zastanowiłam się nad kwestią winy i kary.

Na początku wakacji przerobiliśmy temat Ukrainek, który wałkowany był przez miesiąc i wzbudził spore emocje. O ile Michał Figurski przeprosił (mimo tego, że nikomu to się nie spodobało) to Kuba Wojewódzki długo jeszcze się stawiał, a jeżeli już wypowiedział coś co miało zabrzmieć jak przeprosiny to przy okazji i tak dowalił tym, którzy nie zrozumieli jego żartu.

No właśnie. Jego żartu.

Najbardziej bulwersujące i głupie słowa o klęczących Ukrainkach padły z ust Wojewódzkiego. Ale największe konsekwencje poniósł Figurski. To on został na lodzie, to o nim nie warto nawet pisać (jak podsumowała jedna etyczka) i to nie on wrócił z nowym programem do Radia Eska.

Zastanawiam się dlaczego?

Zastanawiam się także jakim bożyszczem będzie teraz Kuba Wojewódzki na antenie stacji, która wyraźnie odcięła się od jego wypowiedzi. Jeżeli tak postąpiła – a on sam tak walczył o mądrość swojej wypowiedzi - to dlaczego tam wrócił?

Michał Figurski powiedział, że jedyne czego nie zrobił to nie wypracował sobie marki swojego nazwiska. A ja wiem, że wypracował chociaż dzisiaj jego nazwisko może kojarzyć się tylko ze słowami, które padły z ust Wojewódzkiego.

Czasami nie warto pracować z człowiekiem, który błaznuje ponieważ etykieta błazna przykleja się samoistnie. Warto zacząć od początku by pokazać swoją wartość - nawet po "przejściach".

Figurski powoli ją pokazuje.

A Kuba?

Będzie grzeczniejszy? Dostosuje się do norm? Pobłaznuje inaczej?

A może pokaże, że ktoś przypiłował mu rogi?

"Piłowanie albo kasa - wybór należy do ciebie" ;)









.

Równi wobec wszystkich


W natłoku pozornie ważnych spraw, które koszą wszystkie inne sprawy, niezauważenie przechodzą sprawy naprawdę ważne. Ważne dla poczucia wartości każdego człowieka, który boryka się z poważnymi problemami w kompletnie niepoważnym kraju.

Ten trochę maślany wstęp jest krótkim podsumowaniem wczorajszego dnia, który w Polsce objawił się pod postacią Igrzysk Na Ulicy Wiejskiej, które z racji nazwy ulicy, słusznie na to miano zasługują. Igrzysk przejawiających się w krzyczeniu i prawie rwaniu szat. Igrzysk wyzwisk i prostackiego słowotwórstwa. Wiejska ma to do siebie, że już od dawna ciągnie wiochą i nie powinniśmy się nawet łudzić, że ci z Wiejskiej wniosą do życia publicznego coś więcej niż tylko naukę wspinania się na świecznik, po łbach tak samo chętnych do bycia na szczycie.

Każdy kraj ma igrzyska na miarę swoich możliwości i swojej publiczności.

Prawie tysiąc kilometrów dalej rozpoczęły się inne igrzyska. Są to igrzyska osób niepełnosprawnych – nazywane paraolimpiadą i jest to pokaz wielkich zwycięstw, na które nie byłoby stać pewnie żadnego naszego olimpijczyka z Wiejskiej.

Ale jest to także pokaz męstwa w każdym znaczeniu. Pokaz hartu i odwagi, który może być przykładem dla każdego. Przede wszystkim dla zdrowych ludzi, którzy myśląc czasami o niepełnosprawności nie mogą pozbyć się przekonania, że woleliby w takiej sytuacji umrzeć niż walczyć o życie.

Jeszcze w lipcu – patrząc na występ biegacza Oscara Pistoriusa, który stanął do biegu jak równy z równym ze sprawnymi fizycznie zawodnikami, zrozumiałam, że równouprawnienie i równe traktowanie ma zupełnie inny wymiar poza polskimi granicami niż podobne kwestie poruszane na naszym wiejskim ogródku.

Tam, za granicą nie ma litości – u nas jest tylko politowanie. Tam jest ciężka harówa – u nas walka o jak najmniej pracy. Tam równy ma być równy z równym – a u nas równi mają moralny obowiązek patrzeć ze współczuciem na nierównych bo inaczej rozpoczną się polskie igrzyska na Wiejskiej. Igrzyska na słowa o nierówności.

Powiecie, że to bez sensu?

Oczywiście przyznam wam rację. Polska walka o równość to jęk zdrowych nad losem tych, którzy czują się wykluczeni. Ale nie jest to jęk, który ma przynieść poprawę – to jęk, który ma wbić niepełnosprawnych jeszcze bardziej w wózki inwalidzkie, jęk mający zabrać im chęci do aktywnego życia. Jęk, który ma utwierdzić każdego wykluczonego, że bez pomocy polityków nie zrobi nic.  

Jęk polskich zdrowych ma mieć  tylko wymiar medialny - jak jaskrawy kwiatek w butonierce: ja jęczę dla dobra polskich wykluczonych (ich brak możliwości jest dla mnie szansą na karierę), to ja jestem głosem mówiącym ich głosami, podążajcie za mną, ja jestem waszą przyszłością..

-----------

Patrząc na Pistoriusa kończącego swój bieg pomyślałam, że walka o równouprawnienie powinna toczyć się na zupełnie innej płaszczyźnie. W tym biegu każdy robił swoje – miał dobiec jak najszybciej do mety. Nikogo o zdrowych i mocnych dwóch człapach nie interesowało, że wśród biegaczy jest jeden o dwóch zdrowych i mocnych protezach. Stanął do rywalizacji bez żadnych szans na wyrozumiałość. Miał do wyboru: walczyć jak równy z równym albo nie walczyć wcale.

Pistorius przeciera właśnie szlak do sportowych walk, w których bez znaczenia będzie czy ktoś ma nogi czy też nie. Ważne, że będzie biegł. Bez znaczenia będzie czy do ma ręce czy też nie. Ważne, że będzie strzelał z łuku w środek tarczy. Ponieważ najważniejsze będzie to, że wszyscy stają do zawodów jak równy z równym i stają do nich wspólnie nie dlatego, że ktoś im na to zezwolił, ale dlatego, że są tak samo doskonali w tym co robią i mają takie same szanse na zwycięstwo..

Ponieważ gdy wszyscy są równi nie ma miejsca na żadną pobłażliwość.













.


Bogowie Życia - eutanazja


Mamy prawo do życia czy prawo do śmierci? Okazuje się, że w obu przypadkach nie jest to tak oczywiste.

W marcu napisałam artykuł pt. Moralne prawo do życia.  <---kliknij

„Podobno kilku naukowców zastanawia się czy dziecko po urodzeniu ma prawo żyć czy też można mu to życie odebrać. Argument za tym, że można jest taki, że „nie jest osobą, ponieważ nie ma świadomości własnej egzystencji. Nie ma, podobnie jak dziecko jeszcze nienarodzone, wykształconego poczucia nadziei, marzeń i celów życiowych”.

Dlaczego przytoczyłam ten cytat?

Ponieważ kilka dni temu, świat obiegła wiadomość o tym, że śmiercią głodową zmarł człowiek, któremu sąd odmówił prawa do eutanazji a zarazem prawa do godnej śmierci. Tony Nicklison (o nim mowa) był sparaliżowany w wyniku udaru i jedyną rzeczą, którą mógł robić samodzielnie było myślenie i mruganie powiekami. Pozostała część Tonego była nieprzydatna i nie dawała mu żadnych nadziei na sensownie zorganizowaną przyszłość.

Chyba możemy sobie wyobrazić co może czuć człowiek, który nie czuje nic, ale ma pełną świadomość wszystkiego co się dzieje. Dusza w więzieniu ciała.

Ponieważ sąd nie spełnił jego prośby – Tony rozpoczął protest głodowy. Tydzień później zmarł. Można powiedzieć, że popełnił samobójstwo.

Co w przypadku Tonego było bardziej uzasadnione? Nie dopuścić do godnej śmierci czy pozwolić na mu samobójstwo zrzucając zarazem z siebie odpowiedzialność za decyzje o jego życiu?

Żyjemy w dziwnych czasach. Z jednej strony mówimy, że życie jest wartością świętą i dajemy prawo do aborcji, a z drugiej zabraniamy prawa do śmierci tym, którzy do życia nie są już zdatni..

W obu przypadkach wykorzystujemy bezradność tych, którzy zdani są na nasze decyzje. I nieważne czy jest to dzieciak w łonie matki czy sparaliżowany i bezsilny człowiek przykuty do łózka.

Tacy z nas Bogowie Życia.

Za zabiciem dziecka przemawiaby zacytowany na początku argument, że „nie jest osobą, ponieważ nie ma świadomości własnej egzystencji. Nie ma, podobnie jak dziecko jeszcze nienarodzone, wykształconego poczucia nadziei, marzeń i celów życiowych”.

Dlaczego ten argument nie przeważył w przypadku sparaliżowanego Tonego Nicklinsona? Jakie w swojej sytuacji mógł mieć wykształcone poczucie nadziei, marzeń i celów życiowych? Skoro jedynym jego celem była śmierć i skrócenie własnych cierpień?

Miałam do czynienia z ludźmi obłożnie chorymi. Nie raz patrząc na nich i rozmawiając z przyjaciółmi dochodziliśmy do wniosku, że już lepiej strzelić sobie w głowę niż tak żyć. Oczywiście w wielu z tych przypadków sami zainteresowani nawet nie byli świadomi tego jak ciężka jest ich sytuacja zdrowotna. I można powiedzieć, że mieli wielkie szczęście.

Ale dla kogoś kto żyje świadomie i wie, że nic go już w życiu dobrego nie spotka oprócz bólu – jest wręcz bestialstwem odbieranie szansy na bezbolesną śmierć. Dotyczy to także chorych na raka czy podobnych do Tonego Nicklinsona.

Oczywiście nie każdy chce umierać na żądanie. Znam takich, którzy z rakiem walczyli do końca i wyrzucając z siebie fragmenty wnętrzności mówili z przekonaniem, że z choroby jeszcze wyjdą.

Ale oni nie prosili o śmierć.

Więc co zrobić z tymi, którzy jej pragną?




Dyskusja--->>   Salon24













.