Wolność słowa


Chyba nikt nie jest tak dobry w promocji swojej kariery jak Doda. Doda wie co i kiedy powiedzieć by wywołać natychmiastową  reakcję w mediach, burzliwą dyskusję na forach internetowych, protest wśród publicystów poważnych gazet.

Kilka lat temu powiedziała, że wierzy w dinozaury bardziej niż w Biblię i "ciężko wierzyć w coś, co spisał jakiś napruty winem i palący jakieś zioła".

Czy powiedziała coś strasznego? Nic czego nie wiedziałaby każda osoba mająca elementarną wiedzę historyczną i nic co wprawiłoby w szok duchownych. Ale Doda wiedziała, że czas jest dobry do promocji na grzbiecie krzyża. I należy tylko dobrać odpowiednie słowa by wzbudzić oczekiwany ryk.

Bo właśnie o dobór słów chodzi.

Od kilku dobrych lat na grzbiecie krzyża politycy z prawej i lewej strony robią kariery. Ale nie dlatego, że krzyż szanują tylko dlatego, że nim albo przeciw niemu walczą. I nie dlatego, że walczą "z"lub "przeciw" w sposób cywilizowany, ale dlatego, że oblekają go największym błotem. Dzięki temu istnieją i możemy oglądać ich gęby codziennie w telewizji.

Od kilku lat wulgarne określenia dominują nasze życie publiczne. Medialną burzę wywołuje się nie stwierdzeniem, że Wawel to nie jest dobre miejsce na pochówek głowy państwa tylko stwierdzeniem, że miejsce głowy państwa jest „w rynsztoku”. Można powiedzieć, że minister źle sprawuje władzę albo można powiedzieć, że jest „katolicką ciotą”. Można powiedzieć, że premier nie dość mocno walczy o prawdę smoleńską albo można powiedzieć, że jest zdrajcą narodu.

Przykładów można mnożyć i mnożyć.

Ale jest różnica pomiędzy Dodą a politykiem. Doda miała sprawę w sądzie a politykowi można skoczyć. Oczywiście Doda z powodu wyroku nie rozpacza. Za 5 tysięcy (co to dla niej?) ma reklamę w mediach i od kilku lat poparcie publicystów i polityków z powodu cenzury religijnej. Ponieważ na temat kościoła można powiedzieć wszystko w imię wolności słowa, ale gdy tylko jakiś bloger napomknie o cenie za świński ryj już pocztą leci do niego pozew sądowy.

Dzisiaj też towarzystwo wysypało swoje opinie na temat ograniczania wolności słowa i praw konstytucyjnych z powodu wyroku sądowego, który nakazał Dodzie zapłacić wspomniane już 5 tysięcy. Jakiś Maziarski napisał, że czas bić dzwony na trwogę i szykować się do walki (znowu?). Zblazowany profesor Bartoś powiedział, że można wypowiadać brednie bo ludzie mają prawo do mówienia bredni.

Oczywiście. Mają prawo czego dowodem są codzienne przekazy medialne. Mają prawo czego dowodem są fora internetowe. A inni mają prawo się oburzać. A sąd musi to roztrzygnąć. I to wszystko.

Gdyby sąd uniewinnił Dodę – padałyby brednie pod adresem oburzonych katolików. Ale ponieważ sąd nie uniewinnił – padają brednie pod adresem sądu.

I nikt z oburzonych nie chce nawet zauważyć, że sąd zakwestionował nie to co Doda powiedziała, ale formę wypowiedzi, która miała wyśmiać i obrazić. A to jest różnica. Jest różnica pomiędzy obraźliwym epitetem a krytyką.

Oczywiście nie daj Boże gdyby wyśmiać polityka czy publicystę. Wtedy mamy do czynienia ze schamieniem życia publicznego oczywiście. Nie daj Boże gdyby powiedzieć o naćpanej hołocie z mównicy sejmowej – wtedy  sprawa ociera się o KEP. Nie daj Boże gdyby kazać przeprosić za słowa „ubecki program” – wtedy zaczyna się festiwal „a niby dlaczego mam przeprosić”.

W tym wszystkim najgorsze jest to, że w imię wojenek ideologicznych zaczyna się kwestionowanie wyroków sądowych i nawoływanie do protestu przeciwko decyzji sądu. Zaczyna się ponowne  „ubieranie w słowa” cudzych przekonań, które odbiegają od przekonań "naszych". Czym jest nazwanie polityków "tchórzami", jeżeli jasno nie zadeklarują chęci zmiany prawa tak, by każdy mógł bez konsekwencji pleść co mu ślina na język przyniesie?

Dlaczego profesor Bartoś czy Wojciech Maziarski nie wniosą stosownego zawiadomienia w prokuraturze - zawiadomienia dotyczącego łamania prawa do wolności słowa w Polsce? Dlaczego nie skierują swojego gniewu i urażonych uczuć w stronę sądu by oficjalnie zaprotestować przeciwko „cenzurze religijnej”?

Dlaczego?

Ponieważ najprościej jest nawoływać innych do walki po to, by samemu doznać satysfakcji. Niż samemu walczyć. Tym bardziej gdy ma to być TYLKO walka ideologiczna prowadzona dla głodnych sensacji mas.

A Doda?

Na pewno ma się dobrze. Reklama za 5 tysięcy to taniej niż minuta w słabej porze oglądalności w telewizji. To taniej niż nagłówki na pierwszych stronach brukowców. I jeszcze taniej niż nagłówek na pierwszej stronie Gazety Wyborczej.

Czyż nie o to chodziło?


Dyskusja





.