Dwa filmy


W sumie niedziela minęła na obejrzeniu dwóch filmów. Dwóch traktujących o Katastrofie Smoleńskiej opartych na źródłach podanych oficjalnie do wiadomości i na źródłach wyszarpanych przez dziennikarzy.

Pierwszy –jak to w tego typu filmach robionych przez NG bywa –był zwykłą, suchą, oklepaną stylistycznie produkcją, podobną do wszystkich z serii „Katastrofy w przestworzach”. NG zdecydowanie lepiej wychodzą filmy, które kręcą na podstawie własnych materiałów (zwierzątka itp.) niż te oparte na dokumentach dopuszczonych do publicznego obiegu.

Dlatego z trudem dotrwałam do końca. To co w filmie zobaczyłam było tym wszystkim co usłyszałam z szeroko omawianego Raportu Millera. Nic się nie dowiedziałam więcej, znaki zapytania pozostały. Ale trzeba oddać rację NG, gdyż film był gotowy jeszcze w ub. roku- a w Ojczyźnie zdążyły się zmienić wersje dostarczane przez tych, którzy sprawą się zajmują.

Więc przyszedł czas na drugi film, obfalowany na tłiterze, w mediach jako beznadziejny, z legendą odrzucenia przez TV i jazdą po jego treści. Po medialnych doniesieniach gotowa byłam uwierzyć, że autorka filmu "Anatomia upadku" to jakaś wariatka wierząca w teorie spiskowe, prowadzona na smyczy przez Macierewicza, mająca na celu zachwianiem podwalin państwa polskiego.

Ale tak się zdarzyło, że w Polityce przy Kawie zobaczyłam Anitę Gargas na żywo i jakoś nie pasowało mi to co mówiła, z tym co o niej słyszałam. I z uroczą pomocą tłiterowców dostałam linka na jej film.

Nie będę łgać i powiem, że film zrobił na mnie duże wrażenie. Nie będę łgać i powiem, że film jest porządnie zrobiony i śmiało mógłby być drugą częścią lub suplementem nudnej produkcji NG. Nie będę łgać i powiem, że nie rozumiem postawy TVP, która ignorowała propozycje autorki by film pokazano w telewizji publicznej.

Tak się złożyło, że to dzięki wścibskim dziennikarzom dowiedzieliśmy się co działo się na miejscu katastrofy po katastrofie, a nie dzięki Prokuraturze Wojskowej, która dozowała informacje w zależności od tego co wywęszyli dziennikarze. Niezależnie od stopnia emocjonalnego zaangażowania w „Smoleńsk” to jednak robią wrażenie sceny jak Rosjanie traktują wrak, jak czyszczą teren po katastrofie, co mówią świadkowie –czego nie kwestionował nawet członek Komisji Millera choć upierał się, że z odległości ok.200 metrów niemożliwe jest zobaczenie zwalającej się 50metrowej maszyny.

A nad moją głową latają czasami zdrowe samoloty, bez zamiarów spadnięcia, latają bardzo wysoko i mimo wszystko widzę czy latają brzuchem do góry czy do dołu. Więc co dopiero, gdy leci taki 25 metrów nad ziemią.

Z całego filmu najbardziej zatrważające są mętne wyjaśnienia Prokuratury Wojskowej. Dzisiaj wiemy że coś było, ale niekoniecznie musiało to być to, co było i możemy się tylko domyślać, że jeżeli dziennikarze dokopią się do kolejnych materiałów PW znowu na konferencji coś potwierdzi i powie, że nigdy wcześniej temu nie zaprzeczała.

Film pod koniec trochę trąca polityką, ale nie oszukujmy się: materiały filmowe z filmu powinny dostarczać nam media publiczne, a nie dziennikarze opozycyjnych gazet. Ten film powinien być pokazany zanim zmęczyliśmy się produkcją NG.
___________

Gdybyśmy pozbierali wszystkie materiały z katastrofy smoleńskiej jakie mamy i usiedli jak ludzie cywilizowani przy stole –szybciej dotarlibyśmy do prawdy. Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że całe dziennikarstwo śledcze prawicy nie jest po to by rozwiązać zagadkę tego strasznego nieszczęścia, ale po to by znaleźć haki na Tuska.

Tylko po to. I to jest przerażające.



więcej tam gdzie zawsze :)





.

Dlaczego żarło, żarło i zdechło?


Kiedyś, ale jeszcze całkiem niedawno byłam gorącą zwolenniczką równouprawnienia wszystkich istot na Ziemi niezależnie od rasy, wyznawanych poglądów i płci. Z bardzo prostego powodu: nikt nie ma wyłączności na ustalanie praw ograniczających prawa innych jeżeli nie czynią oni szkody ani nie zagrażają czyjemuś bezpieczeństwu.

I pewnie gdybym była Niemką, Francuzką czy inną obcą, moje poglądy nie uległyby zmianie tylko dlatego, że jest coś takiego jak polityka. Wszak polityka jest także elementem ustalania praw i nie powinna opierać się  na czynieniu szkody innym czy zagrażaniu ich bezpieczeństwa. 

Ale jestem Polką i jeszcze ten kraj jest mi bliski. Chociaż już coraz mniej.

Polska polityka zaprzecza wszystkim poznanym mi dotąd sposobom współrządzenia państwem. Pisząc „współrządzenia” mam na myśli tych, którzy nie rządzą, ale mają moralny obowiązek wspierać rządzących także, gdy chodzi o coś więcej niż przydzielanie sobie ekstra premii. Niestety w Polsce rządzi kasa i ona jedna jest ponad podziałami. 

Kasa a nie solidarność z obywatelami.

Więc jako jedna z niewielu solidaryzowałam się z wszystkimi, którzy z powodów ideologicznych mają ograniczone prawa, mimo tego, że pracują, płacą podatki i niejednokrotnie aktywnie działają na rzecz społeczności lokalnych. Świętą zasadą, którą kieruję się w życiu jest niegrzebanie w prywatnych sprawach ludzi, a już najświętszą -trzymanie się z dala od ich sypialni.

Ale w ciągu ostatniego roku przeszłam „głęboką ewolucję”, która potwornie zweryfikowała moje poglądy na rzeczy, które do tej pory nawet nie były przedmiotem rozmyślań. Ta ewolucja była efektem pojawienia się w polskim Parlamencie hybrydy pod nazwą Ruch Palikota, która to hybryda pozwoliła mi poznać bliżej ludzi, a raczej środowisko, które wydawało mi się, że było dyskryminowane.

Dzisiaj, po roku, śmiem twierdzić, że słusznie.

Chyba nigdy jeszcze nie spotkałam tak napastliwej, zakompleksionej grupy ludzi, bez żadnego, minimalnego nawet poczucia własnej wartości. Nie spotkałam jeszcze tak wulgarnego środowiska, które w tak prostacki sposób zohydzało wszystko co nie znajdowało się w przedziale ich zainteresowań. Nie spotkałam jeszcze tak nietolerancyjnego środowiska wobec  ludzi mających inne zdanie, inne opinie i inne wartości w życiu. Nie spotkałam jeszcze tak wścibskiego środowiska, które zajrzy do każdej sypialni, pod każdą kołdrę, choćby kołdra przykryta była stuletnim kurzem. 

Do Parlamentu weszli ludzie nie znający pojęcia takt – choć nazywający siebie kulturalnymi. Weszli ludzie nie wiedzący co dzieje się na świecie – choć nazywający siebie wykształconymi. Nie wiedzący jak funkcjonują i na czym opierają się demokracje – choć nazywający siebie oświeconymi.

Przez rok czasu słuchałam jęki o tym, że geje nic nie mogą, że nie mogą się hajtać, nie mogą żyć jak inni, że są dyskryminowani przez kościół i resztę społeczeństwa. Jednocześnie ze strony tych dyskryminowanych słyszałam, że należy zakazać księżom poruszania się w sutannach po ulicach, że katolicy to ciemna masa, że kobiety dostają po twarzach przez księdza, że minister to „katolicka ciota”.

Dzisiaj po roku mogę powiedzieć, że do praw trzeba dorosnąć. Do demokracji także. I ci, którzy chcą praw dla siebie powinni zastanowić się z kim chcą o te prawa walczyć i powinni zweryfikować swoje wybory. Inaczej nigdy nie osiągną celu.

Oczywiście związki partnerskie powinny być zalegalizowane. 

I to tyle i aż tyle. Ale ani kroku dalej. Do tego by czegoś żądać – trzeba także coś ofiarować. Leniwe związki oparte na wygodnictwie, a nie na odpowiedzialności nie mogą rościć sobie praw do ulg finansowych od państwa, takich jak związki, w których wymagane jest poświęcenie się. Ponieważ państwo wynagradza za poświęcenie, a nie za koty.

Nie mogą sobie także rościć praw do adopcji dzieci. Ostatni rok pokazał także, że do tego trzeba wielkiej odpowiedzialności, a nie tylko nienawiści do księży i przedstawianiu kobiety jako istoty zamkniętej „w czarnej dziurze macicy, na straży której stoi ksiądz z kadzidłem”.

Takie podejście spowoduje tylko tyle, że wyrośnie kolejne pokolenie ludzi widzących przyczyny niepowodzeń swojego życia we wszystkich - tylko nie w sobie. Kolejne pokolenie przeżarte nienawiścią i - co najtrudniejsze do akceptacji - pogardą dla kobiet.

Tak więc drodzy oświeceni na barykadach. Najpierw dorośnijcie, a potem żądajcie praw.



Więcej jak zawsze na portalach Salon24, Newsweek i TokFm




.

Jak lampa w meliniarskiej dzielnicy..


WOŚP ma długą historię. To już dwadzieścia lat. Pamiętam pierwszą akcję transmitowaną przez TVP2 w czasie gdy jeszcze nikt nie wiedział, ze powstanie fundacja zajmująca się zbieraniem pieniędzy na chore dzieciaki. Spontaniczność pierwszej zbiórki przeniosła się na następne lata i mimo tego, że nie wszyscy „dają na Owsiaka”, że nie wszyscy „dawanie Owsiakowi” traktują jak odruch serca – to akcja trwa i trwać pewnie będzie do końca świata.

I w zasadzie nie byłoby o czym dzisiaj napisać z okazji WOŚP. Ludzie po raz kolejny pokazali, że mają szczodre serca, kolejny rekord został pobity, na horyzoncie nie ma nawet zarysu końca działalności WOŚP i okazało się, że niezależnie od tego na co Owsiak zbiera, to i tak uzbiera wystarczająco by podratować kulejące rejony polskiej służby zdrowia.

W tym roku nie było także zbyt dużo oponentów. Nawet najbardziej zajadli powoli przestają ujadać choć jeszcze ich słychać. 

Można powiedzieć, że nuda.

Ale zdarzyło się coś co mnie wbiło w fotel tak skutecznie, że miałam problemy by z niego się podnieść. Już nie chodzi mi o kretyństwa jakie wypisuje Antyklerykalna Oświeconość na fejsbuku – wystarczy, że popatrzycie sami. Popatrzycie i zrozumiecie, że nieskończoność głupoty została właśnie udowodniona przez administratora strony, dla którego poniższe zdjęcia gwarantują zdrowy śmiech.

 Zrzut z strony Facebook

Zrzut z strony Facebook

Wbił mnie w fotel felieton lubianego przeze mnie kiedyś etyka Jana Hartmana. Lubianego kiedyś, ponieważ od czasu  gdy w programie „Fakty po Faktach” nazwał elektorat PiS „szumowinami ze społecznego dna”, mój entuzjazm do etyka przepadł bez wieści. Tak się jakoś złożyło, że żyjemy w demokratycznym państwie i każdy ma prawo wybrać z politycznego tortu kawałek jaki mu najbardziej smakuje, a że kawałka z lewej strony niewielu chce spróbować nie oznacza, że przy stole stoją tylko „szumowiny”.

Wróćmy do powodu mojego zaskoczenia.

Otóż wczoraj wieczorem dowiedziałam się, że pan profesor przez 19 lat uważał Owsiaka i jego akcję za jakiś wybryk natury, który tak go denerwował, że aż znalazł psychologiczne powody, dla których postanowił nie wspierać akcji pomocy najmłodszym. Jednak nie to zdziwiło mnie aż tak (skądinąd wiadomo, że lewactwo szybciej zabierze niż się podzieli), ale powody, dla których profesor postanowił w tym roku wesprzeć akcję  kolorowym banknotem". 

Tym powodem jest Kościół Katolicki, który także i w tym roku zjeżył się na Owsiaka. Tym razem za słowo „eutanazja” (które to przywołał Owsiak) a które wisi teraz na sztandarze Oświeconych lewaków jako nadzieja na otumanienie swoją oświeconością jakiegoś procenta być może starych i schorowanych ludzi.

I tak oto dowiedzieliśmy się, że Owsiak stał się apostołem świeckości tylko dlatego, że Kościół coś do niego ma. Prof. Hartman nie sprecyzował czy w związku z tym odkryciem, szef WOŚP doczeka się na wymienionych wcześniej stronach fejsbuka potężnej foty np. „Owsiak na barykadzie walki o świeckość państwa” czy „Owsiak depczący krzyż-symbol nowoczesności i racjonalności”.  

Ale to bez znaczenia.

Ważniejsze jest to, co prof. Hartman udowodnił swoim wpisem na blogu. Udowodnił, że niczym nie różni się od tych, których kiedyś nazwał publicznie „szumowinami”, a którzy składają się na elektorat partii nie mdlejącej z radości na widok WOŚP.

I wyjaśnię na koniec dlaczego.

Otóż wspólnym mianownikiem Hartmana i wytkniętych przez niego „szumowin” jest KOŚCIÓŁ i bynajmniej nie dlatego, że ten ostatni jest przeciw Owsiakowi. Ten wspólny mianownik pokazuje, że niektórzy nie znają pojęcia przyzwoitość, altruizm, filantropia, naturalny odruch jakim jest pomoc potrzebującym. Ten wspólny mianownik pokazuje, że niektórzy nigdy samodzielnie nie wyjdą z inicjatywą, ale tylko REAGUJĄ na czyjeś inicjatywy.
  
Że nie pomagają albo tylko dlatego, że Kościół jest przeciw akcji - albo pomagają z przekory wobec reakcji Kościoła. Z przekory, a nie z powodu zaszczepionej w sercu i rozumie wspomnianej wcześniej  „przyzwoitości”.

O ile każdy zrozumie, że nieoświecone „szumowiny” mogą mieć problem ze zrozumieniem pojęć mieszczących się w naukowym zagadnieniu przedmiotu „etyka”- o tyle już niewielu pewnie zrozumie, że pojęcie to jest abstrakcyjne dla etyka. 

I to etyka, który na portalach informacyjnych swoją oświeconością aż błyszczy..

..jak jedna z niewielu świecących lamp w meliniarskiej dzielnicy :/



Więcej na portalach zaznaczonych na górnej belce bloga :)


.

Wdzięczność czy łapówka..



Dzisiaj będzie bardzo krótko.

Przez kraj przetacza się dyskusja co jest łapówką, a co jest wdzięcznością pacjenta. Dzisiaj Bolesław Piecha coś wspomniał, że dwieście czy trzysta złotych to zapisana w prawie wdzięczność. Można na to spojrzeć bardziej realistycznie: taka kwota, to jedna trzecia renty lub połowa zasiłku dla bezrobotnych.

Ponieważ wielu dziennikarzy nie rozumie co to jest łapówka i męczy terminologią polityków, którzy także nie wiedzą -to ja podam definicję. Krótką wraz z jeszcze krótszym uzasadnieniem.

Łapówka jest to każda forma radości sprawiana lekarzowi, związana z jego działaniem wobec pacjenta. Przyjmowanie najmniejszych prezentów od pacjenta jest sygnałem, że lekarz jest niezadowolony ze swojej pracy i czuje niedostatek.

Jest to także bardzo ważny sygnał dla pracodawcy, że pracownik strzela w robocie fochy i próbuje dodatkowo zarabiać na kliencie szpitala.

Wdzięczność okazuje lekarzowi państwo, płacąc co miesiąc kwotę, która pozwala lekarzowi na zakup czekoladek, cygara czy flaszki. Dlatego nie ma powodu by tego rodzaju dobra dostarczał pacjent.
Pacjent swoją wdzięczność okazuje poprzez płacenie podatków i późniejsze dbanie o zdrowie tak, by doktora, w przyszłości, nie przeciążać robotą.

To tyle. Dziękuje bardzo za uwagę.



Więcej jak zawsze na portalach (linki na górnej belce)





.